Jeszcze
kilka dni temu było gorąco jak w tropikach, a dziś pogoda niemal listopadowa.
Jako niepoprawna optymistka cieszę się na kolejne chłodne wieczory, kiedy przy
cieple kominka będę bez wyrzutów sumienia mogła szkicować, malować, tworzyć. Chociaż
najchętniej maluję w plenerze, rozstawiam sztalugi w ogrodzie, słucham
wiejskich odgłosów i kontempluję błyski słońca pomiędzy gałęziami i liśćmi.
Kiedy zbliża się zachód słońca biorę aparat i robię kolejne zdjęcia tego cudu
natury, patrzę w niebo i przyglądam się rysunkom wiatru w chmurach. I od wielu
lat tak samo lubię tę czerwień i pomarańcz na błękitach, szarościach i bieli. Czasem
chmury podmalowane są złotem, a czasem na niebie robi się jakby pęknięcie i dłuższy
czas podświetla horyzont. Kiedy podziwiam dzieła wielkich mistrzów w muzeach z
zazdrością przyglądam się jak potrafią uchwycić takie impresje natury.
A skoro nadszedł wrzesień, to ciekawa jestem, czy przychodzi Wam do głowy, żeby pójść po raz kolejny do szkoły w charakterze ucznia? Nauczyć się rysować albo malować, zastrugać kredki i ołówki, poczuć zapach nowiutkiego bloku do rysowania, pobrudzić palce farbami. Ja mam wciąż jakąś potrzebę nauczenia się czegoś nowego, wypróbowania jakiejś techniki, nowych narzędzi. Kiedy przeglądam dzieła sztuki zastanawiam się jakimi nauczycielami byli dawni mistrzowie, geniusze, wizjonerzy. Czym inspirowali swoich uczniów, jak zachęcali ich do pracy nad sobą? Co mówili kiedy prace uczniów dalekie były od ich dzieł? A co, kiedy uczniowie przewyższali ich swoim talentem i zdolnościami?
Chętnie porozmawiam z Wami w plenerze, przy ognisku, może na kolejnych warsztatach.
A na koniec
mam pytanie: czy ktoś z Was pamięta w jakim filmie bohaterka tęskniła za
„bukietami zastruganych ołówków”? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz