środa, marca 27, 2019

Wiatrołomy i sztuka natury

Wiatrołomy i sztuka natury

Postanowiłam dziś napisać o jeszcze jednej mojej pasji. Mieszkając blisko natury zaczęłam dostrzegać różne jej aspekty. Jakiś czas temu miasto zaczęło mi dokuczać swoim hałasem, smrodem setek samochodów i bezimiennością mijanych na ulicy ludzi. Kiedy codziennie wracam do domu mijam pola uprawne, obserwuję rosnące zboża, zieleniejącą się trawę i umykające wzdłuż miedzy zające. Zmiany pór roku to różne prace w polu, sprzątanie na podwórkach i wokół domów. Wiosna zawsze ma ten optymistyczny wymiar czekania na „nowe”. Mijam też pościnane drzewa, bo urosły za duże, śmiecą liśćmi, stoją za blisko wjazdu itd., a wczesna wiosna to dobry czas na ścinkę. I niezmiennie robi mi się smutno na widok powalonych konarów akacji, wierzb, jesionów. Zastanawiam się co stanie z żółtymi plastrami akacji o głęboko karbowanej korze, z pniem wierzby o spróchniałym wnętrzu, ze smukłym jesionem, który niejednemu podmuchowi wiatru się oparł. Pewnie jak większość ścinanych drzew skończą jako opał w kominkach i piecach. Kiedy chodzę po lesie lubię dotykać kory drzew, wdychać zapach lasu, słuchać szumu wiatru w gałęziach. Zastanawiam się co mogły w swoim stuletnim życiu „widzieć” czy „słyszeć”. Zadzieram głowę do góry żeby dostrzec świegoczące w koronach drzewa ptaki i próbuję sobie wyobrazić jak daleko sięgają korzenie tych drzew.
Z kilku takich skazanych na wycinkę drzew mam piękne deski, niektórymi obdarowałam przyjaciół inne zostawiłam dla siebie. Zobaczcie, czyż nie są piękne?!






Fot.: Beata Duda




środa, marca 20, 2019

Herbata i woda do płukania pędzli

Herbata i woda do płukania pędzli

Dawno temu, zupełnie przypadkiem, trafiłam na tekst, który opowiadał o zapominaniu się w działaniu twórczym. Ogólnie chodziło o to, że działalność angażująca mózg i ręce, powodująca głębokie zaangażowanie całej naszej osobowości, może być niesamowicie twórcza, kreatywna. Takie oderwanie się od rzeczywistości jest też niesamowicie odprężające i rozwijające. Przy takim angażującym działaniu zapominasz o całym świecie - nie pamiętasz o codziennych obowiązkach, włączonym praniu, gotującej się zupie. Nie słyszysz dźwięków, nie czujesz temperatury otoczenia, nie odczuwasz pragnienia ani głodu, nie masz świadomości upływającego czasu. Taki stan pełnego zaangażowania w to, co robisz.
Najłatwiej zrozumieć to na przykładzie muzyki - czasem może być to koncert, na który kupisz bilety kilka tygodni wcześniej, albo trafisz w sieci na muzykę, która określa doskonale twój obecny stan ducha, twoje myśli, lęki, pragnienia. Odpływasz, czasem łzy same lecą po policzkach, a czasem uśmiechasz się do wspomnień. Odrywasz się od ciała, unosisz się nad ziemią, jesteś tylko emocją, radością, smutkiem, bólem…

Czasem zazdroszczę ludziom, którzy tak bardzo są praktyczni i osadzeni w realnym świecie, że kompletnie nie rozumieją o czym mówię. Ja takie stany „nadwrażliwości” mam niemal codziennie - wystarczy ciepły powiew wiatru, słońce prosto w oczy, „płonące” niebo na horyzoncie, jakaś piosenka w radiu budząca wspomnienia…
Regularnie siedząc w pracowni, albo tylko przy biurku nad jakimś obrazem, podskakiwałam pod sufit na dźwięk telefonu czy głosu któregoś z domowników (mamo! bo ona się na mnie patrzy!, mamo! jak napisać rozprawkę?).

Zaczęłam wreszcie rozumieć dlaczego mało który z wielkich historycznych artystów był kobietą, albo chwalił się udanym życiem rodzinnym. No naprawdę nie da rady być przykładną matką (szczególnie matką Polką), gotować zdrowe obiadki, prasować pieluszki, (tak, kiedyś były takie szmacianie, tetrowe, wielokrotnego użytku, ekologiczne), chodzić z dziećmi do parku codziennie i ładnie wyglądać od 6 rano. I być żoną, synową, córką, koleżanką, studentką, współlokatorką, sąsiadką, matką, kochanką i kto tam wie kim jeszcze. Zawsze w mini spódnicy, z zadbanymi dłońmi, naturalnym makijażem i na szpilkach. Słuchać dobrych rad ciotek, teściowej, doświadczonych koleżanek, które wiedzą lepiej.
Ale halo, ziemia! Ja też mam coś do powiedzenia. Wiem jak chcę wychować moje dzieci. Wiem jaką chcę być matką. A poza tym maluję, tworzę, jestem artystą! Zarywam noce, bo przyśnił mi się obraz i za nic nie chce wyjść taki sam spod mojej ręki. Czytam, słucham, mam swoje zdanie na temat najnowszych trendów sztuki! Chodzę na wernisaże, oglądam wystawy, mogę nawet zaciągnąć kredyt, żeby zobaczyć twórczość Fridy Kahlo w Berlinie! Jestem wrażliwa na zjawiska w przyrodzie, na ludzi, ich emocje i świat jaki nas otacza! I uwielbiam chodzić we flanelowej męskiej koszuli i rozwalających się klapkach. Latem lubię mój prysznic pod jesionem i ziemniaki prosto z ogniska. Ale moje proste, codzienne życie nie zmienia faktu, że rozumiem malarstwo Picassa, chciałabym zamieszkać w ogrodzie Mehoffera, pić absynt z Chagallem, albo trzymać w rękach pędzle obok Pana Wyspiańskiego...


Uwielbiam stany pełnego zatracenia się w malowaniu, tworzeniu.

Lubię zapachy, faktury farb jakich używam. Mogę godzinami mieszać kolory, szukać sposobu na przeniesienie na papier, płótno swoich emocji, wrażeń. Czasem mam wrażenie, że odblokowują się kolejne poziomy myśli. Jakaś linia, plama, nagle zaczyna sama wychodzić spod ręki. Często jednocześnie maluję kilka obrazów, rozkładam je wokół siebie, przyglądam się i zastanawiam. Zapominam o całym świecie i jest mi z tym dobrze! Żadnych powinności, budzików, pośpiechu.
Ale spokojnie, w poniedziałek pojadę grzecznie do pracy i zrobię co do mnie należy. Podpiszę bilans roczny, uzgodnimy salda, zaplanujemy wydatki i inne bardzo ważne sprawy.  Tyle i aż, tyle.
A teraz mam w ręce pędzle, namoczyłam farby, ustawiłam sztalugi. W uszach i głowie mam dźwięki, emocje, wrażenia. Słucham dobrej, emocjonalnej muzyki. Przygotowałam różne szkice, podmalunki. Ostatnio fascynują mnie portrety, twarze, oczy, nosy, usta. Rysuję, szkicuję na większych i mniejszych formatach.


Powtarzam na moich warsztatach, że ważne jest samo działanie, ale niekoniecznie efekt końcowy.

Co chcesz namalować, wyrzeźbić? Jaki ślad we wszechświecie zostawić? Chcesz poczuć więź z innymi, którzy myślą, czują, tak samo jak ty? A może chcesz przez chwilę  poczuć się bardzo ważną osobą? Artystą! Masz do tego prawo. Masz do tego przestrzeń. W swojej wyobraźni. W muzyce której słuchasz, w obrazach jakie oglądasz. W każdym oddechu, każdej filiżance wypitej kawy. Albo na warsztatach ze mną. Całkiem realnie, namacalnie. W określonym miejscu, czasie i przestrzeni.
Szukam obrazów naśladujących moje emocje. Kiedy skończę dzisiejszy szkic - oko, nos, twarz - wypiję trochę białego wina, będę czuła, że zrobiłam coś dla siebie. Po prostu, nawet jeśli rano przemaluję ten obraz na zupełni inny. To są moje emocje, moja wrażliwość. A kiedy zatracam się w malowani, wyklejaniu czy wycinaniu, zdarza mi się prawie pić wodę z pędzli a pędzle płukać w herbacie w roztargnieniu. A było i tak, że napiłam się wody przygotowanej dla kwiatków, ale to zupełnie inna historia :))


Wszystkich zainteresowanych moimi zajęciami proszę o kontakt mailowy




środa, marca 13, 2019

Emocje i zwichnięta noga

Emocje i zwichnięta noga

Zastanawiacie się czasem nad różnymi emocjami, które są w naszym życiu? Ja bardzo często, emocje są dla mnie czymś tak oczywistym jak oddychanie. I, podobnie jak z oddechem, czasem muszę sobie uświadomić dlaczego sobie z czymś nie radzę. 
Brakuje mi oddechu jak przy długim podejściu pod coraz bardziej stromą górę. Emocje czasami są tak intensywne jak wysiłek ponad miarę. Bardzo długo nie umiałam przyznać się do słabości. Powiedzieć głośno i wyraźnie, że nie dam rady, nie mam siły, nie umiem. Kiedyś nawet zwichnęłam sobie staw kolanowy (do dziś nie pozwala mi o tym zapomnieć), żeby tylko udowodnić, że dam sobie radę...

Była zresztą podobna pora roku, tak na przełomie lutego i marca, Wysokie Tatry gdzieś po słowackiej stronie, całkiem nieźle przygotowany stok narciarski, wtedy luksusowy wyciąg z krzesełkami, jakieś 5-6 stopni na minus i fantastyczne wiosenne słońce. To nic, że od bardzo niedawna w ogóle umiałam stać na tych nartach, to nic, że inni mieli czas na naukę na mniejszych górach kilka lat wcześniej - przecież nie będę gorsza, dam radę! Strach wejść na wyciąg narciarski, strach wyjechać na górę, ale nie ma czasu na zastanawianie się. Szybko, już zjedź! Co tak stoisz?! Nie zatrzymuj się na stoku! Inni już też chcą zjechać! Nogi sztywnieją, narty jadą tam gdzie chcą, nie ważne, no już!!! Nie rób obciachu!!! Co ludzie pomyślą?! A tu skały na wierzchu, słonko świeci w oczy, lód, błoto i kamienie. Narty stawiają opór, „technika” nie pomaga, ktoś popycha, inny zajeżdża drogę. Halo! Ludzie! Ale ja przyjechałam tu na urlop, na odpoczynek?! 

Nagle, trach! Kolano! Mamo jak bardzo boli! Złamałam, zwichnęłam?! Ból trudny do opisania. Brak oddechu, sztywność nogi, zimno gorąco, słabo i wstyd….  Dobra mina, nie, nie, nie czekajcie na mnie, dam radę, tyko podziwiam widoki. 
Nie dam rady, nie zjadę na dół, trasa na 7-8 minut wydaje się długa na kilometry. Booli!!! Hej Beata, jedziemy? Pytanie bez odpowiedzi, pytający już tylko szurnął nartami, bo już, zaraz trzeba znowu jechać na górę (i tak naprawdę pytającego nie obchodzi jak się czujesz). Macham ręką, nie chcę pomocy, dam radę nie pierwszy raz, łykam łzy i zsuwam się na bezpieczną część stoku. Odpinam narty, rozpinam buty, niemal czołgam się do pokoju. Jest źle, nie znam się na medycynie, ale dwa razy większe kolano niż zwykle nie wróży nic dobrego. Boli, mam jakieś mazidła, bandaże, proszki przeciwbólowe. Ok, znieczulona chemią dam radę, jest impreza, interesujące towarzystwo, tylko o jeżdżeniu na nartach mogę zapomnieć, przynajmniej w tym sezonie. Narty to nie koniec świata.

Ale spokojnie, pamiętam, że to jest miejsce w którym piszę o sztuce i kreatywności.
Czy można mówić o sztuce w oderwaniu od emocji, uczuć, wrażeń?! (można,  tylko to będzie kompletnie bez sensu). 
Codziennie jadąc do pracy, ok. 40 km, mam czas na takie dywagacje, rozmyślania. Kiedy jesteś w jakimś określonym miejscu, możesz skupić się na zadaniu jakie masz do wykonania: praca, odpoczynek, tradycja, obowiązek. Albo skupić się byciu TU i TERAZ. Czy odpoczywanie na urlopie musi być pod dyktando? Dobrze posłuchać przewodnika, który opowiada ciekawe rzeczy, fajnie gdy w grupie jest ktoś, kto napędza aktywność. Ale czy ma to jakieś znaczenie ile razy zjechałam z tej góry? No nie, nie dla mnie. Za to pamiętam niesamowite widoki na ośnieżone Tatry, promienie słońca na nosie, skrzypienie śniegu pod nogami. Nawet to zwichnięcie kolana miało o tyle dobrą stronę, że mogłam spokojnie poczytać książkę w schronisku. Odkryłam też nowość wtedy na stoku, narty pożyczone od kolegi, idealne dla mnie – „snowblady”. Bardzo krótkie narty, na których mogłam zjechać pomimo bolącego kolana.

Kiedy widzę zabieganych ludzi w sklepie, na ulicy, mam ochotę krzyknąć: „zatrzymaj się, zobacz, poczuj, posmakuj!”. Życie jest cholernie krótkie, a dzisiejsze bardzo ważne sprawy, jurto mogą mieć zupełnie inny wymiar. Ważne jest życie jako takie. Czasem trudno przerwać spiralę powinności i różnych wymuszaczy. Ale to od nas samych zależy jak bardzo damy sobie zrobić krzywdę spełniając oczekiwania innych. Czasem dopiero zwichnięta noga, albo złamane serce powodują, że zatrzymujemy się i zaczynamy żyć „teraz”.

A „tu i teraz” jest myślą przewodnią warsztatów artystycznych na jakie Was zapraszam. Zapraszam Was do rozmowy o emocjach, o podejmowanych pod wpływem emocji decyzjach. Zapraszam Was do rozmowy o tym, jak kreatywnie zamienić negatywne emocje na twórczą ekspresję w miłej, akceptującej atmosferze. Zapraszam Was do Plenerowej Akademii Sztuki
Wiosenne słońce już się rozkręca :)


Wszystkich zainteresowanych moimi zajęciami proszę o kontakt mailowy



środa, marca 06, 2019

Skończ jak zaczęłaś! - czyli dlaczego nie maluję na zamówienie

Skończ jak zaczęłaś! - czyli dlaczego nie maluję na zamówienie

Pisałam już o technicznej stronie bloga, a dziś napiszę Wam jak to jest z malowaniem. Albo z niemalowaniem.
Od pewnego czasu maluję obrazy na szkle. Jest to o tyle trudne, że nie da się „zamalować” poprzedniej wersji. Kiedy maluje na płótnie, albo na papierze, kolejne warstwy powstają „od dołu do góry”. Czyli każda nieudana próba (kreska, plama), może być zamalowana kolejną warstwą obrazu. Niestety, jeśli maluję na szkle, jest troszkę inaczej. Czyli odwrotnie. Każda kreska, kropka, plama namalowana na początku jest pierwszym planem obrazu. Najpierw dosyć dużo czasu poświęcam na dokładne odtłuszczenie powierzchni szyby, na której będę malować (farby nie lubią konkurencji czyli np. śladów palców na których jest troszkę tłuszczu). Następnie, odpowiednim narzędziem, nanoszę kontury przyszłego obrazu. Czasami jest to farba nanoszona pędzlem, a jeśli chcę tylko zaznaczyć kontury postaci jest to pisak do gładkich powierzchni (pozwala na kreślenie bardzo cienkich linii). Każdy z kolejnych opisywanych etapów wymaga czasu na „schnięcie”- inaczej „zamazuje” się nie wiadomo kiedy.

Kolejny krok to zaznaczenie wszystkich cieni na twarzach, fałdach ubrań, horyzontu i dalszego planu. Znowu czekanie na wyschnięcie naniesionej farby. Teraz czas na nałożenie większych płaszczyzn, mocniejszych akcentów. Ale po raz kolejny odwracam moją szybę i oglądam obraz z właściwej strony. No nie! Znowu źle położyłam kontury! Za bardzo namieszałam na większych płaszczyznach! Ok, bez paniki - biorę nożyk, skalpel, cokolwiek ostrego i delikatnie zdrapuję źle namalowane fragmenty. Miękką szmatką, pędzlem zgarniam na zewnątrz kolorowy pył a serce boli, że tyle farby się zmarnowało, ale trudno. Oglądam pod różnymi kątami, ścieram pojedyncze pyłki. Jest dobrze, zaczynam malować, już kilka plam, kilka pociągnięć pędzlem. Nie, tego nie da się uratować! Zdrapuję cały prawie ukończony obraz. Zdrapuję wszystkie ślady farby i kolejny raz myję dokładnie szybę, ani śladu kilku godzin pracy.
Jestem smutna i mam poczucie klęski. Ale nie pokażę nikomu obrazu, który mnie nie będzie się podobał. Którego sama nie chciałabym oglądać na co dzień. Koniec, kropka.

Nie jestem perfekcjonistką, mam bałagan w torebce, nie mówiąc o szafie. Ale mam wyobrażenie moich obrazów, nawet jeśli niektóre zostaną tylko na etapie projektów. Teraz mam na warsztacie cztery, dwa właśnie zdrapałam, dokładnie zmyłam resztki farb z szyb na których powstają. Idę malować, od nowa, jeszcze raz, kolejny raz. Kiedyś już wspominałam o ćwiczeniu cierpliwości przy malowaniu. Czasem pomiędzy niektórymi obrazami mija wiele czasu. Z zazdrością oglądam perfekcyjnie dokładne rysunki innych artystów. Gdy skończę obraz i jestem z niego zadowolona, kiedy słyszę pozytywną opinię widzów - jest uczucie nie do opisania. My artyści jesteśmy bardziej wrażliwi, wyczuleni na słowa krytyki. Ale tak naprawdę, każdy bez względu na to co robi lubi pochwałę i podziw dla swojej pracy, prawda? 

Zapraszam Was na dyskusję o uczeniu się cierpliwości, potrzebie bycia docenianym, najlepiej w pięknych okolicznościach przyrody. 

Wszystkich zainteresowanych moimi zajęciami proszę o kontakt mailowy

Copyright © 2016 Monotypia DB , Blogger