Pisałam już
o technicznej stronie bloga, a dziś napiszę Wam jak to jest z malowaniem. Albo
z niemalowaniem.
Od pewnego
czasu maluję obrazy na szkle. Jest to o tyle trudne, że nie da się „zamalować”
poprzedniej wersji. Kiedy maluje na płótnie, albo na papierze, kolejne warstwy
powstają „od dołu do góry”. Czyli każda nieudana próba (kreska, plama), może
być zamalowana kolejną warstwą obrazu. Niestety, jeśli maluję na szkle, jest
troszkę inaczej. Czyli odwrotnie. Każda kreska, kropka, plama namalowana na
początku jest pierwszym planem obrazu. Najpierw dosyć dużo czasu poświęcam na
dokładne odtłuszczenie powierzchni szyby, na której będę malować (farby nie
lubią konkurencji czyli np. śladów palców na których jest troszkę tłuszczu).
Następnie, odpowiednim narzędziem, nanoszę kontury przyszłego obrazu. Czasami
jest to farba nanoszona pędzlem, a jeśli chcę tylko zaznaczyć kontury postaci
jest to pisak do gładkich powierzchni (pozwala na kreślenie bardzo cienkich
linii). Każdy z kolejnych opisywanych etapów wymaga czasu na „schnięcie”-
inaczej „zamazuje” się nie wiadomo kiedy.
Kolejny krok
to zaznaczenie wszystkich cieni na twarzach, fałdach ubrań, horyzontu i
dalszego planu. Znowu czekanie na wyschnięcie naniesionej farby. Teraz czas na
nałożenie większych płaszczyzn, mocniejszych akcentów. Ale po raz kolejny
odwracam moją szybę i oglądam obraz z właściwej strony. No nie! Znowu źle
położyłam kontury! Za bardzo namieszałam na większych płaszczyznach! Ok, bez
paniki - biorę nożyk, skalpel, cokolwiek ostrego i delikatnie zdrapuję źle
namalowane fragmenty. Miękką szmatką, pędzlem zgarniam na zewnątrz kolorowy pył
a serce boli, że tyle farby się zmarnowało, ale trudno. Oglądam pod różnymi
kątami, ścieram pojedyncze pyłki. Jest dobrze, zaczynam malować, już kilka
plam, kilka pociągnięć pędzlem. Nie, tego nie da się uratować! Zdrapuję cały
prawie ukończony obraz. Zdrapuję wszystkie ślady farby i kolejny raz myję
dokładnie szybę, ani śladu kilku godzin pracy.
Jestem smutna i mam poczucie klęski. Ale nie pokażę nikomu obrazu, który mnie nie będzie się podobał. Którego sama nie chciałabym oglądać na co dzień. Koniec, kropka.
Jestem smutna i mam poczucie klęski. Ale nie pokażę nikomu obrazu, który mnie nie będzie się podobał. Którego sama nie chciałabym oglądać na co dzień. Koniec, kropka.
Nie jestem
perfekcjonistką, mam bałagan w torebce, nie mówiąc o szafie. Ale mam
wyobrażenie moich obrazów, nawet jeśli niektóre zostaną tylko na etapie projektów.
Teraz mam na warsztacie cztery, dwa właśnie zdrapałam, dokładnie zmyłam resztki
farb z szyb na których powstają. Idę malować, od nowa, jeszcze raz, kolejny
raz. Kiedyś już wspominałam o ćwiczeniu cierpliwości przy malowaniu. Czasem
pomiędzy niektórymi obrazami mija wiele czasu. Z zazdrością oglądam
perfekcyjnie dokładne rysunki innych artystów. Gdy skończę obraz i jestem z
niego zadowolona, kiedy słyszę pozytywną opinię widzów - jest uczucie nie do opisania.
My artyści jesteśmy bardziej wrażliwi, wyczuleni na słowa krytyki. Ale tak
naprawdę, każdy bez względu na to co robi lubi pochwałę i podziw dla swojej
pracy, prawda?
Zapraszam Was na dyskusję o uczeniu się cierpliwości, potrzebie bycia docenianym, najlepiej w pięknych okolicznościach przyrody.
Zapraszam Was na dyskusję o uczeniu się cierpliwości, potrzebie bycia docenianym, najlepiej w pięknych okolicznościach przyrody.
Wszystkich zainteresowanych moimi zajęciami proszę o kontakt mailowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz