Postanowiłam
dziś napisać o jeszcze jednej mojej pasji. Mieszkając blisko natury zaczęłam
dostrzegać różne jej aspekty. Jakiś czas temu miasto zaczęło mi dokuczać swoim
hałasem, smrodem setek samochodów i bezimiennością mijanych na ulicy ludzi.
Kiedy codziennie wracam do domu mijam pola uprawne, obserwuję rosnące zboża,
zieleniejącą się trawę i umykające wzdłuż miedzy zające. Zmiany pór roku to
różne prace w polu, sprzątanie na podwórkach i wokół domów. Wiosna zawsze ma
ten optymistyczny wymiar czekania na „nowe”. Mijam też pościnane drzewa, bo
urosły za duże, śmiecą liśćmi, stoją za blisko wjazdu itd., a wczesna wiosna to
dobry czas na ścinkę. I niezmiennie robi mi się smutno na widok powalonych
konarów akacji, wierzb, jesionów. Zastanawiam się co stanie z żółtymi plastrami
akacji o głęboko karbowanej korze, z pniem wierzby o spróchniałym wnętrzu, ze
smukłym jesionem, który niejednemu podmuchowi wiatru się oparł. Pewnie jak
większość ścinanych drzew skończą jako opał w kominkach i piecach. Kiedy chodzę
po lesie lubię dotykać kory drzew, wdychać zapach lasu, słuchać szumu wiatru w
gałęziach. Zastanawiam się co mogły w swoim stuletnim życiu „widzieć” czy
„słyszeć”. Zadzieram głowę do góry żeby dostrzec świegoczące w koronach drzewa
ptaki i próbuję sobie wyobrazić jak daleko sięgają korzenie tych drzew.
Z kilku takich skazanych na wycinkę drzew mam piękne deski, niektórymi obdarowałam przyjaciół inne zostawiłam dla siebie. Zobaczcie, czyż nie są piękne?!
Fot.: Beata Duda
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz