Za oknem szaro i buro, słońce dzisiaj nie chciało nawet na
chwilę wyjść zza chmur. Dlatego, albo mimo tego, zabieram Was dzisiaj na
pełną słońca wyspę Lanzarote. Mieszkał tam do niedawna niesamowity artysta.
Mógł sobie spokojnie wieść beztroskie życie celebryty, martwiąc się jedynie o
to, w jakiej nowojorskiej knajpie zjeść najbliższy lunch. On jednak wrócił w
swoje rodzinne strony na wulkaniczną wyspę i zmienił ją na zawsze.
Tym artystą był Cesar Manrique - wizjoner, projektant,
konstruktor. Z informacji jakie można o nim znaleźć, dla mnie bardzo ważna jest
ta, że miał odwagę i przekonał społeczność wyspy do zachowania jej spójnego
stylu architektonicznego i konsekwentnego braku bilbordów i reklam.
Wyspy Kanaryjskie są bardzo specyficzne, surowe, czarne
wulkaniczne krajobrazy i niesamowite klify z nieustającym szumem morza i bryzy
rozbijającej się o skały wody. Co roku tysiące turystów przyjeżdżają z różnych
stron świata kąpać się w promieniach słońca i poleniuchować przy hotelowych
basenach. Chciałabym pogadać sobie z panem Cesarem i zapytać, w którym momencie
życia uświadomił sobie zagrożenie dla takich małych miejscowości jak Arrecife
czy Tahiche. Przecież machina nazywana przemysłem turystycznym ma tyle zalet!
Nikomu nieznane biedne wioski mogą stać się turystycznymi metropoliami dającymi
pracę tysiącom mieszkańców - w obsłudze hotelowej, restauracjach, barach,
salonach masażu, sklepikach z pamiątkami. A dojazd do hotelu? Lotniska,
obsługa, przewoźnicy, transport zakwaterowanie spragnionych relaksu turystów.
Bilbordy zachwalające wspaniałe hotelowe baseny, miejsca rozrywki, restauracje,
mini golfy, windsurfing, zwiedzanie okolicy, itd. Mnóstwo ludzi ma mniej lub
bardziej dochodowe zajęcie tylko dlatego, że na jednym końcu ziemi jest zimno i
ponuro, a na drugim wręcz przeciwnie.
Czyżby niesamowity Hiszpan, obywatel nieskrępowanego, kolorowego świata artystów, widział też tę drugą stronę? Góry śmieci
zostawionych w hotelowych pokojach, marnotrawienie żywności, niszczenie
naturalnego środowiska dla kaprysu przyjezdnych i zysku właścicieli obiektów
(niekoniecznie tubylców)?
A może ciekawsza byłaby rozmowa z mieszkańcami Tahiche o tym, kim dla nich był, jest, Manrique i jego wizje? Czy wyobrażają sobie swoją wyspę
bez fantastycznych, kolorowych, mobilnych rzeźb jego autorstwa lub pomysłu? Czy
lubią przebywać w przestrzeniach przez niego stworzonych, jak chociażby
kaktusowy teatr? Reżim jednakowego lub podobnego wykańczania elewacji domów, to
dla nich duma przynależności do wspólnoty czy „niewola i kajdany”?
O mamo, chyba zacznę uczyć się języka hiszpańskiego!
No dobrze, przyznam się, tak naprawdę bardzo lubię hotele, są
przewidywalne i bezpieczne. Ale jednocześnie złości mnie mnóstwo rzeczy - brak
poszanowania przyrody dla chwilowego zysku, marnotrawstwo jedzenia, którym
można się podzielić, zaśmiecanie przestrzeni zamiast podziwiania piękna
przyrody. Czy opisana dziś wyspa jest przykładem, że można pogodzić różne
interesy? Mam nadzieję, że tak i że nie jest to wyjątek.
Do zobaczenia na
Wyspach Kanaryjskich, albo gdziekolwiek indziej, gdzie akurat jest cieplutko i
świeci słońce!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz