środa, czerwca 27, 2018

Harley mój!


Co wspólnego mają motocykliści z artystami? Po co mazać po płótnach albo  kartkach kolorowe plamy? A po co moknąć na motocyklu przemierzając kolejne kilometry bieszczadzkich pętli?

Za nami kolejny pracowity weekend Plenerowej Akademii Sztuki w bardzo ciekawym towarzystwie. Zastanawiam się od czego zacząć… Jak napisać post na artystycznego bloga związanego z twórczością o motocyklistach, Harleyu i Bieszczadach? To może zacznę od początku.

Kiedy zobaczyłam na podwórku Plenerowej Akademii Sztuki dwa wielkie motocykle i zmęczonych podróżników zaczęłam się zastanawiać nad ich motywacją. Przejechali ponad 700 kilometrów - przed nimi było jeszcze prawie dwieście, tydzień w Bieszczadach i powrót do domu. Po drodze spotkał ich deszcz i burze - w radiu ostrzegali, że motocykliści zatrzymują się pod wiaduktami na autostradzie, bo nie są w stanie jechać w strugach deszczu. No całkiem normalne to nie jest, żeby mieć z tego przyjemność.

Zaglądnęłam więc do Internetu i trafiłam na ciekawy wpis: "… znane motocyklowe filmy czy dzieła literackie koncentrują się wokół drogi. Co więcej, nie jest to jedynie droga pokonywana pomiędzy punktem startu i celu, ale droga sama w sobie. Jazda dla samej jazdy. I to właśnie motocykle przypomniały zgnuśniałemu światu, że istnieje coś takiego jak radość podróży samej w sobie, a nie jedynie przemieszczania się do jakiegoś tam celu. Radość pokonywania kilometrów. Wolność to przecież możliwość ruchu bez dźwięku tykającego zegarka. Bez ograniczeń czasu. Aż do bólu i aż po horyzont. Ale jest jeszcze jeden istotny aspekt tej filozofii – to z jednej strony wymuszona, a z drugiej błogosławiona możliwość bycia z samym sobą. Przecież ludzie od zarania dziejów garną się do siebie nawzajem głównie dlatego, iż nie są w stanie z samymi sobą wytrzymać ani chwili dłużej po tym, kiedy orientują się jak potwornie są nudni. Pozostawanie zaś przez dłuższy czas z samym sobą jest sztuką wymagającą wyjątkowego samozaparcia, połączonego z naprawdę dużym dystansem do własnej osoby. To stąd starania mędrców Wschodu o pozbycie się własnego ego – wtedy jest łatwiej. Kiedy to się już choć trochę uda, można zacząć się cieszyć rozrywkami zarezerwowanymi dotąd dla nielicznych." http://www.bigbiker.pl/filozofia-motocykla-czyli-po-co-jezdzimy/

Niesamowicie trafne! Gdyby tylko motocykl zamienić na malowanie (twórczość), to mam gotowe kredo Plenerowej Akademii Sztuki. Dokładnie o to chodzi - proces tworzenia to droga do samego siebie, nie ma znaczenia jakie dzieło powstanie, istotą rzeczy jest PROCES twórczy, podróż w głąb własnej świadomości. Sama nie raz doświadczam tego bycia poza czasem realnym, jestem ja i moje farby, jest jakaś idea której próbuję nadać kształt, nie czuję głodu, nie czuję zmęczenia. Czasem tylko świt za oknem przypominał mi o codziennych obowiązkach. WOLNOŚĆ! Proces tworzenia, twórczość daje wolność! Jak wiatr we włosach harleyowca (albo we frędzlach motocyklowej chusty, jeśli z włosami nie najlepiej :)).

Kiedy pozwalasz sobie na swobodną twórczość, na malowanie paluchami, bazgranie z rozmachem, chlapanie wokół siebie - czujesz euforię! Kiedy zostawiasz z boku ograniczenia, a szczególnie wewnętrznego krytyka (nie umiem, nie potrafię, nie mam talentu itd.) zaczynasz czuć się wolnym. Nie umiesz narysować konia? I co z tego? Gierymski zrobił to doskonale, ale to Twoja wizja zachodzącego słońca zachwyca całą rodzinę, a Tobie dodaje skrzydeł. I o to chodzi! 







fot. Beata Duda


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Monotypia DB , Blogger