środa, stycznia 10, 2018

Mój Vincent

Vincent van Gogh. 
Nie będę zanudzać was biografią lub dorobkiem artystycznym. 
Chciałabym podzielić się z wami moją refleksją na temat bycia artystą. 

Vincent van Gogh, autoportret, Wikimedia Commons

Vincent, to jeden z wielu przykładów na ten szczególny stan psychofizyczny jakiego doświadcza artysta. To, co dla większości jest niezauważalne, bądź tylko obojętne, artysta chce pokazać swoimi oczami. 
Nie znoszę słoneczników van Gogha! W mojej, subiektywnej ocenie, są trywialne i pospolite, ale jego autoportret z obciętym uchem, to dla mnie jak „kawa z przyjaciółką” – mówimy jednocześnie, a i tak doskonale się rozumiemy :)

Autoportret z zabandażowanym uchem, 1889, Wikimedia Commons

Mam wrażenie, że czuję jego ból, cierpienie, desperację. Tak naprawdę nie ma znaczenia, czy do tego kroku popchnęło go cierpienie duszy czy ciała. Oba bolą tak samo mocno. To jest to „coś” co wyróżnia artystów. Nadwrażliwość na każdą emocję, uczucie. Odczuwanie mocniej, głębiej, silniej. Kiedyś próbowałam to komuś wyjaśnić, nie wiem czy mi się udało, ale kiedy patrzę na portret człowieka, który obciął sobie ucho żeby zmniejszyć swoje cierpienie, chyba potrafię zrozumieć jego intencje. Boleśnie.


2 komentarze:

  1. Kocham Vincenta. Jednym z pierwszych moich dzieł była barwna kawiarenka, na której starałam się odtworzyć klimacik. I te wirki, niebo... mrrrr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ja też lubię te klimaciki. Marzę o tym, żeby usiąść w tych kawiarenkach z obrazów Vincenta...

      Usuń

Copyright © 2016 Monotypia DB , Blogger