środa, grudnia 11, 2019

Prezenty, prezenty!

Prezenty, prezenty!

Pewnie, niezależnie od daty urodzenia, wszyscy lubimy dostawać prezenty, szczególnie w grudniu kiedy naokoło słychać, widać i czuć świąteczny nastrój. A ja jeszcze lubię dawać prezenty, szczególnie takie, z których radość trwa dłużej niż świąteczny seans filmowy. Ale nad takimi spersonalizowanymi prezentami trzeba kreatywnie pomyśleć. Odpowiednio wcześnie wymyślić co to będzie, dla kogo, zgromadzić potrzebne materiały, pomyśleć o artystycznym opakowaniu itd.

Jednym z moich ulubionych prezentów są ozdoby choinkowe (w poprzednim poście pisałam o podłaźniku na którym wiszą te, które sama dostałam) zrobione własnoręcznie. Pamiętam takie wspaniałe, misternie owinięte błyszczącym papierem tekturowe sześciany z kolorowymi koralikami na cieniutkich sznureczkach u jednej z moich ciotek. Były obiektem zazdrości każdej z osób, która podziwiała misterne konstrukcje ozdabiające jej choinkę. Ja mam już całkiem ładną kolekcję koronkowych gwiazdek ręcznie robionych, które zaczęłam gromadzić jakiś czas temu.

W czasach kiedy wysyłamy sobie sms-owe życzenia wysyłam (nieliczne) ręcznie robione kartki świąteczne. Kiedy tworzę taką kartkę z małych niby prezencików, choinek, przyklejam kolorowe gwiazdki, myślę o osobie, która ją dostanie. Dla mnie to taki artystyczny relaks, twórczy czas, ale też bycie myślami z bliskimi, znajomymi osobami. I nawet nie wiem kiedy świąteczny duch zaczyna mi krążyć nad głową.





środa, grudnia 04, 2019

Radosne oczekiwanie

Radosne oczekiwanie

Od kilku dni trwa kalendarzowa zima, nawet aura za oknem zmieniała się ze słonecznej ciepłej jesieni na dość ponury zamglony krajobraz. Czy to był jeden z powodów, że czas oczekiwania na święta wypełniły prace nad dekoracjami domów? Na pewno jest to czas kiedy ludzie mieli mniej pracy na roli i spędzali go na wspólnych spotkaniach, rozmowach. Przygotowywali również dekoracje świąteczne z papieru, słomy, orzechów i opłatków (szklane bombki były dla większości ludzi niedostępne).

Jedną z moich ulubionych dekoracji bożonarodzeniowych i unikalną dla tej części Europy jest podłaźnik (podłaźniczka, wiecha, jutka). Była to dekoracja na planie koła, wykonana z kawałeczków słomy, kolorowych bibułek i dekoracji zrobionych z opłatków. Wykonanie tej dekoracji planowano odpowiednio wcześniej, nie można było jej kupić w supermarkecie tuż przed świętami. Praca nad dekoracjami była twórcza i kreatywna chociaż nikt nie znał takich określeń. W ubiegłym roku zrobiłam coś na wzór tradycyjnego podłaźnika - na okrągłym stelażu zawisły różne ozdoby i bombki. Jakiś aniołek, gwiazdka z papieru.

Mam wielki sentyment do przedmiotów, które są prezentem lub pamiątką od kogoś. Do takich przedmiotów należą bombki, które kiedyś wisiały na choince w domu rodzinnym. Dziś nie są już takie ładne i błyszczące, brokat odpadł z nich dawno temu. Ale na tradycyjnej dekoracji zawieszonej w prostym drewnianym domu znalazły swoje miejsce. A ja patrząc na nie przypominam sobie różne świąteczne obrazy, zapachy, smaki. Być może znowu zrobię jakieś tradycyjne papierowe ozdoby. Rozłożę kolorowe bibuły i błyszczące koraliki, a może namaluję jakiś zimowy pejzaż jaki mam w pamięci?

Zima może mieć bardzo kolorową i radosną stronę, długie zimowe wieczory można spędzić kreatywnie, twórczo. Spróbujecie?




środa, listopada 27, 2019

Jeśli piszę to nie maluję, część 2

Jeśli piszę to nie maluję, część 2

Dlaczego nie piszę kiedy maluję?
Jakiś czas temu złapałam się na ciągłym szukaniu nowych aktywności, pomysłów i nieustannym braku czasu na rzeczy, które mnie interesują. Ale już nauczyłam się robić naraz tylko jedną rzecz i skupiać całą moją uwagę na tym, co akurat robię, widzę, doświadczam.

Kiedy mieszam pigment ze spoiwem skupiam uwagę na tej czynności. Obserwuję łączenie się kolorowego proszku z medium - przy pisaniu ikon jest to mieszanina żółtka jaja kurzego, octu lub białego wina i wody. Powstająca mieszanina początkowo jest gęsta, kiedy po kropli wody lub spoiwa otrzymuję konsystencję jaka mnie zadowala muszę poczekać żeby cięższe drobiny pigmentu opadły na dno naczynia. Genialnym w swojej prostocie jest pomysł używania muszli jako naczyń do przygotowywania farby. Ja używam również maleńkich ceramicznych miseczek, które zyskały nowe przeznaczenie. Jeśli chcę uzyskać jednolitą strukturę farby, zlewam do innego naczynia część farby z górnej powierzchni naczynia, albo delikatnie zanurzam pędzel tylko w tej rzadszej warstwie.


Tyle teoria, a jak to wygląda w praktyce widać na obrazkach - najgorszy do rozmieszania na jednolitą konsystencję jest błękit paryski. Jest lekki, drobno zmielony i bardzo sprytny - kiedy wydaje się, że mieszanina jest jednolita, po dodaniu spoiwa, a najczęściej dopiero przy nałożeniu na obraz, pojawiają się maleńkie grudki. A na dodatek jest bardzo intensywnym barwnikiem i zostawia ślady na palcach, tkaninach itd. Jest to moja szkoła cierpliwości i pokory. Pisanie ikon kosztuje mnie bardzo dużo energii i czasu (o pieniądzach na farby i podobrazia nie wspomnę), maluję obrazy pomimo pojawiających się błędów.

Wiem, że każda kolejna warstwa farby, kolejny dokładniej wykończony kontur, dobrze położone światło, są kolejnym krokiem rozwoju, ćwiczeniem sprawności tworzenia. Skupienie, wyciszenie podczas pracy to taki czas twórczej samotności. Myśli układają się w głowie, codzienne problemy czekają grzecznie na swoją kolej - jestem skupiona na rozcieraniu farb, kolejnych pociągnięciach pędzla. A kiedy skończę będę mogła pomyśleć o kolejnej wystawie…


Fot.: Joanna Bielenda




środa, listopada 20, 2019

Jeśli piszę to nie maluję

Jeśli piszę to nie maluję

Jeśli piszę to nie maluję, a jak maluję to nie piszę.
Jeśli znamy się od dawna to wiesz, że lubię robić różne rzeczy. Tu koncert, tam spotkanie na mieście, wyjazd w góry, na narty, do kina albo na wycieczkę rowerową. Czytam kilka książek w miesiącu, interesuję się zdrowym jedzeniem, uprawiam ogródek i segreguję śmieci. Jeśli znamy się od dawna… 
Ale od jakiegoś czasu staram się wybierać na co kierować swoją uwagę, a właściwie uważność. Nadal interesuje mnie wiele dziedzin życia od ekonomii, przez psychologię po sztuki piękne. Zmieniło się jednak moje podejście do wielu spraw i staram się doświadczać życia „tu i teraz”. Skupiam całą moją energię na robieniu jednej rzeczy na raz. Jeśli robię warsztaty myślę tylko o tym co będziemy robić na kolejnym spotkaniu, jakie emocje uwolniły się podczas ostatniego.

Doświadczanie i uważność; bardzo mocno dotyczy to mojego czasu spędzanego w pracowni przy malowaniu kolejnego obrazu. Szczególnie pisanie ikon wymaga ode mnie dużego skupienia się. Jeszcze bardzo dużo czasu muszę spędzić przy mieszaniu pigmentów, nakładaniu kolejnych warstw na desce. Ale dzisiaj wpuszczam Was na chwilę do pracowni gdzie powstają kolejne obrazy. Są bardzo niedoskonałe, widać grudki pigmentu, zbyt grube linie pędzla, jakieś błędy w kompozycji postaci. Próbuję, ćwiczę się w cierpliwości i pokorze, a na dodatek  mam niesamowitą satysfakcję z kolejnego fragmentu, który zaczyna mi się podobać.


Fot.: Joanna Bielenda



środa, października 23, 2019

Projekt jesień

Projekt jesień

PLENEROWA AKADEMIA SZTUKI ZAPRASZA!

Wszystkich zainteresowanych moimi zajęciami proszę o kontakt mailowy

ZAPRASZAM!








  

środa, października 16, 2019

Popatrz moimi oczami

Popatrz moimi oczami

Kiedy pisałam post o sztuce patrzenia opowiadałam o moich wizytach w galeriach czy muzeach, gdzie lubię przysiąść na chwilę zamyślenia się. A dzisiaj chciałabym zaproponować każdemu uważnemu czytelnikowi ćwiczenie patrzenia. Niech tematem będzie najbliższe otoczenie, pokój, biurko, ściana. 
Usiądź wygodnie, niech wokół zapanuje cisza. Wyłącz telewizor, radio, spróbuj ignorować dźwięki zza okna czy ściany. Uspokój oddech, postaraj się nie myśleć o tych wszystkich sprawach, które dziś się wydarzyły albo wydarzą się jutro. 
Ciii…..

A teraz zacznij się rozglądać. Patrz na wszystkie przedmioty wokół jakbyś widział je po raz pierwszy w życiu. Dlaczego znalazły tu swoje miejsce? Jakie emocje przywołują? Do kogo mogły należeć wcześniej? Czy ten stary drewniany krzyż na ścianie  jest rodzinną pamiątką, a może wspomnieniem jakiejś ważnej chwili w życiu?
Na jednej ze ścian stoi duża przeszklona szafa pełna książek. Nie są dokładnie poukładane, jakby ktoś je przestawiał co jakiś czas. Książki branżowe mogą wskazywać jaki zawód wykonuje właściciel, grube albumy sztuki, trochę beletrystyki, jakieś czasopisma. Niektóre okładki podniszczone zębem czasu, z innych wystają zakładki. W szafie stoi również kilka bibelotów, kolorowe pudełka z tajemniczą zawartością, jakaś pocztówka, notes.
Obok szafy z książkami stoi fotel przykryty kolorowym kocem, stolik z niewielką paterą. Na stoliku kilka książek, ołówek, notes. Z kilku książek wystają żółte karteczki, zaznaczają różne miejsca, na notesie kilka zapisanych linijek, jakieś daty, godziny. Ktoś tu siada, czyta, notuje, planuje spotkania, zapisuje ważne i nieważne myśli.

To jedno z ćwiczeń uważnego przyglądania się światu, swojemu życiu. Kiedy próbujesz przyglądać się znanym miejscom, takim jak dom, pokój jakbyś to robił po raz pierwszy, uczysz się nabierać dystansu. To takie kreatywne ćwiczenie wyobraźni, uczenie się nabieranie dystansu. I na takie ćwiczenie zapraszam na moich warsztatach. Do zobaczenia.


Fot.: Joanna Bielenda



środa, września 25, 2019

Jest taki samotny dom

Jest taki samotny dom

Kto mnie zna osobiście, albo czyta mojego bloga, ten wie, że mam różne słabości, skłonności albo coś mnie niesamowicie inspiruje. I nie ma żadnej sprzeczności w tym, że raz jest to piękna żywa natura, zachód słońca albo kwiaty w ogrodzie, a innym razem wystawa malarstwa, obraz czy rzeźba w plenerze. Tak, bo my artyści mamy tą nadwrażliwość na sztukę, estetykę otoczenia, emocje jakie pojawiają się pod wpływem codziennego doświadczania. Z czasem nauczyłam się to po prostu akceptować, że pozornie zwykła sytuacja wywołuje lawinę uczuć, czasem zupełnie nieoczekiwanych i nie zrozumiałych dla otoczenia.

Jednym z takich uczuć jest wzruszanie się tekstami piosenek. To strasznie trudne ukryć na koncercie, wśród tłumu ludzi płynące po policzkach łzy. Ale wiele lat temu, kiedy pierwszy raz usłyszałam tą piosenkę i dzisiaj kiedy słyszę ją w słuchawkach czuję to mrowienie rąk, dreszcz wzdłuż kręgosłupa i dźwięki, które grają mi gdzieś wewnątrz duszy. Każde słowo wywołuje jakieś wyobrażenie, wspomnienie: „uderzył deszcz, wybuchła noc... gotyckie odrzwia chylą się… zawirował z nami dwór… a po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój(…) znowu w drogę trzeba iść, w życie się zanurzyć…” *

Pierwszy raz usłyszałam ten utwór jako bardzo młoda osoba, po prostu kolejny zespół, koncert w znanym miejscu (czytaj: rodzice nie robili problemów żebym sobie poszła). Potem była płyta winylowa, kaseta z taką śmieszną taśmą, która wkręcała się w trybiki magnetofonu (!). Dzisiaj trochę żałuję, że biorąc przykład z Witkacego** nie zapisywałam na obrazach jakiej muzyki słuchałam podczas pracy. Ale możecie mi wierzyć na słowo, że to jeden z tych utworów, który powoduje, że nie ma znaczenia o której godzinie muszę wstać rano i jak bardzo jestem zmęczona dzisiaj wieczór.

Ponieważ nie umiem grać - zaczynam malować, mam w głowie tyle obrazów, emocji, że muszę je jakoś wyrazić, przelać na płótno, papier itd. Wyciągam farby, rozkładam papiery, pędzle i słuchając zaczynam ubierać w kształty, plamy, kompozycje, te wszystkie emocje i uczucia jakie wywołuje we mnie muzyka. I chociaż oni grają swoją muzykę już bardzo długo, a ja słucham jej niemal od początku- to nadal działa! Dobrze skomponowane? Dobrze napisane, czy dobrze zaśpiewane? Nie ma to dla mnie większego znaczenia. Ważne, że nadal odczuwam ten dreszcz, te emocje, widzę gotyckie odrzwia, a on dorzuca drew, bo ogień zgasł…

*fragment tekstu piosenki ”Jest taki samotny dom”- Budka Suflera
**Witkacy zapisywał jakie środki odurzające zażywał podczas portretowania swoich modeli



środa, września 18, 2019

La Beata

La Beata

Jedną z dziedzin sztuki, która wzbudza mój zachwyt jest fotografia. Dzisiaj każdy z nas nosi przy sobie mniej lub bardziej doskonały sprzęt do robienia zdjęć. A jednak tylko niektórym udaje się uchwycić coś więcej niż tylko wydarzenie, miejsce lub ludzi, którzy staną przed jego obiektywem. Początki fotografii to dodatkowe umiejętności związane z całą technologiczną stroną obróbki i wywoływania zdjęć.

W National Muzeum of Photography, Film & Television w Bradford w Anglii, możemy zobaczyć zdjęcia niezwykłe. Mnie szczególnie zatrzymała fotografia „Błogosławiona” (La Beata) autorstwa Julii Margaret Cameron. Matka sześciorga dzieci, dostała w prezencie aparat fotograficzny od swojej córki, miał być pomocą w edukacji synów. Okazało się jednak, że pani Cameron ma niezwykły talent do fotografii – zorganizowała atelier we własnej rezydencji, eksperymentowała z nowymi technikami. Co niezwykłe w jej czasach, organizowała wystawy,  sprzedawała swoje prace.


La Beata, Julia Margaret Cameron, 1865

Ale wracając do obrazu. Julia Cameron szukała inspiracji biblijnych, mitologicznych. Postacie, które zamierzała fotografować, spowijała w bezczasowe draperie, zanurzała w rozproszonym, zmiękczającym kontury świetle. Wydobywała ostrością jakieś szczegóły - rozsypane włosy, kontur ust, powieki. Obraz-fotografia przed którą zatrzymałam się na dłuższą chwilę przedstawia Matkę Boską pochylającą się nad Dzieciątkiem. Rysy Madonny tchną smutkiem, postać spowija mgła melancholii. 
Kompozycja obrazu przypomina dzieła wielkich mistrzów. Aż trudno uwierzyć, że opowieść o ludzkiej egzystencji zamknięta jest na nietrwałym kawałku światłoczułego papieru.  Autorka fotografii miała niezwykłą zdolność uduchowiania tego co zwykłe, codzienne, „przeanielania” - modelką była jej pokojówka.


Fot.:
Beatrice by Julia Margaret Cameron, (1866)
Marie Spartali by Julia Margaret Cameron, (1870)
Ellen Terry at Age Sixteen by Julia Margaret Cameron, (1864)




środa, września 11, 2019

Czas na patrzenie

Czas na patrzenie

Kiedy jestem w jakimś muzeum albo galerii, szukam takiej małej ławeczki, na której mogę usiąść i patrzeć. Przede wszystkim patrzę na obrazy, dzieła sztuki. Przyglądam się kompozycji, szukam detali, szczegółów, próbuję odgadnąć historię, którą chce mi opowiedzieć artysta. Widzę ślady pędzla, kierunek kładzenia farby, widzę budowanie kształtów obrazu światłem i cieniem. Często zabieram ze sobą przewodnik-album, żeby porównać reprodukcję z oryginałem. Czytam opisy, komentarze wystaw jakie oglądam, lubię znać biografie a przynajmniej elementy życiorysów artystów.

Ale równie ciekawe jest dla mnie przyglądanie się innym ludziom, a dokładniej przyglądanie się jak oglądają, zwiedzają miejsce do którego kupili, czasem dość drogi, bilet. Jedni podchodzą blisko, odchodzą na kilka kroków, przekręcają głowę, czytają opisy. Kiwają znacząco głowami, robią mądre miny, czasem komentują, wracają do jakiegoś eksponatu. Inni biegają chaotycznie z aparatem w ręku, robią sobie zdjęcia i biegną dalej.


Zawsze niezmiernie mnie kusi zapytać jednych i drugich o ich wrażenia. Który obraz, rzeźba czy obiekt artystyczny najbardziej ich zaciekawił. A może coś ich wzruszyło, dlaczego? Jakie mają skojarzenia? Czy za zwykłym „podoba/nie podoba mi się” coś szczególnie zapamiętają? Czy będą chcieli zobaczyć podobne dzieła, czy poszukają innych dzieł danego artysty?


Żeby zrozumieć sztukę trzeba się trochę poświęcić. Znaleźć w sobie dość energii żeby się zatrzymać, popatrzeć w skupieniu, spróbować zapamiętać myśli, emocje jakie pojawiają się w naszej głowie.

Tak. Namawiam Was dzisiaj do skupienia się na patrzeniu. Tak naprawdę nie dotyczy to tylko sztuki. Sami decydujemy czy będziemy uważnie przyglądać się mijanym sprawom, ludziom, czy zrobimy szybką fotkę i pobiegniemy dalej.

A ja zapraszam Was na kreatywne warsztaty patrzenia i widzenia sztuki. Sztuki w galeriach i sztuki codziennego życia.


Wszystkich zainteresowanych moimi zajęciami proszę o kontakt mailowy




środa, września 04, 2019

Wrześniowe impresje

Wrześniowe impresje

Jeszcze kilka dni temu było gorąco jak w tropikach, a dziś pogoda niemal listopadowa. Jako niepoprawna optymistka cieszę się na kolejne chłodne wieczory, kiedy przy cieple kominka będę bez wyrzutów sumienia mogła szkicować, malować, tworzyć. Chociaż najchętniej maluję w plenerze, rozstawiam sztalugi w ogrodzie, słucham wiejskich odgłosów i kontempluję błyski słońca pomiędzy gałęziami i liśćmi. Kiedy zbliża się zachód słońca biorę aparat i robię kolejne zdjęcia tego cudu natury, patrzę w niebo i przyglądam się rysunkom wiatru w chmurach. I od wielu lat tak samo lubię tę czerwień i pomarańcz na błękitach, szarościach i bieli. Czasem chmury podmalowane są złotem, a czasem na niebie robi się jakby pęknięcie i dłuższy czas podświetla horyzont. Kiedy podziwiam dzieła wielkich mistrzów w muzeach z zazdrością przyglądam się jak potrafią uchwycić takie impresje natury.

A skoro nadszedł wrzesień, to ciekawa jestem, czy przychodzi Wam do głowy, żeby pójść po raz kolejny do szkoły w charakterze ucznia? Nauczyć się rysować albo malować, zastrugać kredki i ołówki, poczuć zapach nowiutkiego bloku do rysowania, pobrudzić palce farbami. Ja mam wciąż jakąś potrzebę nauczenia się czegoś nowego, wypróbowania jakiejś techniki, nowych narzędzi. Kiedy przeglądam dzieła sztuki zastanawiam się jakimi nauczycielami byli dawni mistrzowie, geniusze, wizjonerzy. Czym inspirowali swoich uczniów, jak zachęcali ich do pracy nad sobą? Co mówili kiedy prace uczniów dalekie były od ich dzieł? A co, kiedy uczniowie przewyższali ich swoim talentem i zdolnościami?

Chętnie porozmawiam z Wami w plenerze, przy ognisku, może na kolejnych warsztatach.
A na koniec mam pytanie: czy ktoś z Was pamięta w jakim filmie bohaterka tęskniła za „bukietami zastruganych ołówków”? :)





środa, sierpnia 28, 2019

Pocztówka z Gruzji

Pocztówka z Gruzji

Na koniec wakacji mam dla wszystkich pocztówkę z Gruzji. Sama się nie spodziewałam, że gdzieś w okolicach Garwolina spędzę dwa dni w gruzińskim klimacie! A dokładnie wśród gruzińskich ikon. Niesamowite, tak po prostu, przenieść się w inny wymiar.

Kiedyś pisałam już o fascynacji ikonami w Bieszczadach, a tym razem miałam przyjemność pobierać nauki od mistrza. Warsztaty prowadził profesor Michał Bogucki, ikonopisarz, twórca i dyrektor Muzeum Ikon w Warszawie, który o ikonach opowiada prosto i pięknie. Szczególnie, kiedy bierze do ręki pędzel i kilkoma niewidzialnymi ruchami ożywia plamę, która jest w miejscu malowanej twarzy. A potem tym samym pędzlem maluję ze strachem, żeby nie stracić tej magii, która właśnie zadziała się na obrazie. A do tego, z zapałem i radością, dzieli się swoją fascynacją tym krajem, kulturą gruzińską i historią Gruzji.

Czasem tak bywa, że podjęta decyzja „na szybko”, pod wpływem impulsu, powoduje zwrot w codzienności. Dokładnie tak było i tym razem. Na wiadomość o rozpoczynających się warsztatach zapakowałam pędzle, kilka farb, deskę z nieudaną próbą stworzenia ikony i pojechałam. Już po 4 godzinach drogi znalazłam się w przyjaznych progach innej uczennicy profesora, która maluje ikony pod jego okiem od dwóch lat. Pomimo zmęczenia podróżą usiadłyśmy jeszcze do szkicowania naszej pracy. Rano usłyszałam od profesora ocenę z uśmiechem na twarzy: „Widzę dostatecznie dużo błędów”. Kilku godzinna praca została starannie zmyta z powierzchni deski - na szczęście dobrze zagruntowanej. Pod koniec dnia deskę pokrywały plamy otaczające wcześniejszy szkic przyszłej ikony. Następnego dnia chciałam namalować jak najwięcej, ale im bardziej próbowałam podgonić czas, tym gorzej wyglądała moja praca. A profesor podchodził, przysiadał obok, brał mój pędzel do ręki i kilkoma ruchami wydobywał z moich plam dzieło sztuki. 

Wiem, że minie wiele czasu zanim osiągnę poziom choćby „dostatecznie małej ilości błędów”. Ale jeśli profesor, mając taki warsztat, doświadczenie i wiedzę, nadal się uczy u swoich mistrzów, to nie pozostaje mi nic innego, jak zabierać się do pracy. Na koniec tylko prześlę serdeczne pozdrowienia Ani, która namówiła mnie na wyjazd i udział w warsztatach :))

Możecie poczytać więcej o Michale Boguckim:
- Rozmowa z twórcą Muzeum Ikon w Warszawie - TUTAJ
- Inauguracja Muzeum Ikon - TUTAJ


środa, lipca 17, 2019

Pocztówka z wakacji

Pocztówka z wakacji

Czy zdarza się Wam jeszcze wysyłać tradycyjną pocztówkę z wakacji? Taki kolorowy kartonik z (często) mało aktualnym widoczkiem z miejsca, w którym akurat spędzacie te 10-14 dni wymarzonych wakacji Anno domini 2019? No tak, coraz mniej. Łatwiej przecież i szybciej napisać sms, wysłać zdjęcie, wrzucić selfie na FB, itd. Przyznaję się, że ja też wysyłam coraz mniej, albo wcale, takich tradycyjnych kartek.

Ale dzisiaj chcę opisać wrażenia z moich wakacji, trochę zamiast, a przede wszystkim dlatego, że na blogu mam zdecydowanie więcej miejsca na opisywanie moich wrażeń. I tak sobie dzisiaj pomyślałam, że moją kartką z wakacji będzie kartka ze Szczawnicy. Ale nie będzie to kartka z uzdrowiska, pijalni wód mineralnych i przepięknych widoków na Pieniny. Dziś będzie to widokówka z wystawy rzeźby jednego z ciekawych, niepowtarzalnych i niestety nieżyjących artystów z Podhala. Ukończył prestiżową szkolę artystyczną w Zakopanem. Tworzył rzeźby, instalacje, projektował dekoracje sceniczne:

„Jakub (Stanisław) Kołodziejski urodzony w Zakopanem w 1977 roku. Absolwent PLSP im. Antoniego Kenara w klasie rzeźby. 1997 stypendysta Ministra Kultury i Sztuki. W latach 1997-2002 student Akademii Sztuk Pięknych na Wydziale Rzeźby. Dyplom pod kierunkiem prof. Józefa Sękowskiego. Obecnie mieszka i pracuje w Jaworkach gdzie mieści się jego autorska galeria. Zajmuje się rzeźbą, rysunkiem, malarstwem.”



A ja poznałam młodego człowieka, wrażliwego artystę, który zimą pracował jako instruktor narciarski, a każdą wolną chwilę poświęcał górskim wędrówkom. Mogłam zaglądnąć do jego pracowni, pogadać o współczesnych artystach i trendach panujących w galeriach sztuki. Prawie zostałam właścicielem jednej z jego rzeźb… 
Prawie.



A jakiś czas później, zupełnie nienależnie od tej znajomości, jeden z moich obrazów znalazł się na wystawie w tej samej przestrzeni.
Tak, takie wakacyjne wędrówki bywają zupełnie nieprzewidywalne. Przyjeżdżamy w jakieś miejsce, z wcześniejszą rezerwacją lub bez. Zobaczyć jakąś wystawę w lokalnej galerii, atrakcję, czasem od niechcenia wchodzimy do klubu muzycznego, pubu opisanego w przewodniku dla turystów. Spotykamy niczym nie wyróżniających się ludzi, rozmawiamy, dyskutujemy. A potem wracamy dokończyć rozpoczęte nad ranem rozmowy, zobaczyć kolejną powstającą rzeźbę. Kartka z wakacji nabiera nowych barw, kolory stają bardziej intensywne. Nawet nie zauważamy kiedy wakacyjny wypad w góry zamienia się w weekendowe wyjazdy na narty, koncert... Zaglądamy do pracowni rzeźbiarza bez skrępowania i stresu. Tak po prostu, przywitać się, zobaczyć nad czym pracuje. Galeria staje się drugim domem, sztuka jest częścią codzienności. Nikogo nie dziwi kiedy na pytanie czym się zajmujesz mówisz : ”jestem artystą, maluję obrazy”.



Oj, stęskniłam się za Szczawnicą, czy już czas na kolejną wystawę? Może tym razem pokażę serię z projektu „Uważność”? Ale jeśli jesteście w okolicy moje obrazy nadal można oglądać w przyjaznych progach pensjonatu Koliba w Jaworkach. Jest tam wystawa moich fascynacji sztuką ludową i seria obrazów malowanych tradycyjną techniką malarstwa na szkle. 
Zapraszam!



Cytat oraz foto: http://szczawnica-galeria.pl/pl/archiwum/2013/34-rzezba-wprawki-malarskie-jakub-stanislaw-kolodziejski.html



środa, lipca 10, 2019

Malarstwo intuicyjne

Malarstwo intuicyjne

Wakacje, wakacje…
No niestety, kiedy będziecie czytać ten wpis, ja już grzecznie pójdę do pracy. Pewnie minie kilka dni zanim złapię zwykły rytm, ale cieszę się, że udało mi się odpocząć. A wiecie w jakim momencie wiem, że odpoczęłam? Kiedy nie wiem jaki jest dzień tygodnia, data itd. Na szczęście Asia upomina się o kolejny wpis, czyli jest nowy tydzień :)

Ale najlepsze jest to, że trafiłam na kolejne osoby, które mają podobne do moich poglądy na twórczość. To niesamowite uczucie znaleźć potwierdzenie swoich przeczuć. Czas zrealizować cykl kreatywnych warsztatów! Będę Was zachęcać do podejmowania twórczych wyzwań. Może zaczniemy już teraz od wakacyjnych wspomnień. Ja mam garść muszelek, kilka patyków i kamieni.  Zobaczymy co z tego wyjdzie. A póki co, zachęcam do czytania i oglądania malarstwa intuicyjnego - np. TUTAJ 

Jestem zafascynowana Florą Bowley i z przyjemnością oglądam jej radość tworzenia.
Dokładnie tak powstają moje monotypie. Intuicyjnie. Kiedy zaczynam tworzyć swoje obrazy nie mam precyzyjnego planu co powstanie. Pozwalam się ponieść barwnym plamom, zapachom farb, strukturze papieru...



Bardzo często oprócz pędzli czy szpachelek używam różnych innych przedmiotów i swoich palców. Lubię patrzeć na ślady farb odbijanych na papierze czy płótnie - kiedy wszystko wyschnie decyduję co dalej. Nie ważne jest jakie powstają obrazy, a dokładnie, nie to jest najważniejsze. Będę przekonywać Was do poczucia radości swobodnego tworzenia. Otwierania się na intuicję i kreatywność. 

A na koniec mogę polecić blog, na który trafiłam przypadkiem, ale kiedy zaczęłam czytać poczułam, że nie był to przypadek! :)
http://kreatologia.com





środa, lipca 03, 2019

Artystyczne wakacje

Artystyczne wakacje

Hej! Jak Wam mijają letnie dni? Ja realizuję mój plan na odpoczywanie: już byłam na plaży, nad morzem, popatrzyłam na daleki horyzont.
A teraz puszczam wodze artystycznej fantazji. Mam do dyspozycji pracownię ceramiczną, różne rodzaje gliny, formy do odlewów, deski, wałki, nożyki i różne potrzebne narzędzia. Ceramika zawsze mnie niesamowicie fascynowała. Kiedy oglądam w galeriach rzeźby z gliny wyobrażam sobie cały proces ich powstawania. Najpierw trzeba wybrać odpowiedni rodzaj materiału, różne rodzaje gliny mają swoje przeznaczenie. Glinę trzeba przed formowaniem ubić, żeby pozbyć się pęcherzyków powietrza. Mogą popsuć całą robotę, kiedy w ich miejscu rzeźba popęka podczas wypalania.

Jeśli robi się dużą formę, trzeba wymyślić stelaże, wzmocnienia. Do gliny trzeba mieć zdrowe i silne ręce. Trzeba mieć też trochę wyczucia, kiedy glina jest gotowa do formowania. Potem, kiedy forma jest skończona, znowu potrzeba dużo cierpliwości. Przed wypaleniem glina musi wyschnąć, jest nadal bardzo plastyczna, krucha, trzeba więc obchodzić się z nią ostrożnie. Potem, kiedy zacznie się wypalanie, znowu trzeba poczekać.


Kiedyś, przed wymyśleniem pieców na prąd do wypalania gliny, budowało się piec na ziemi, ceramikę obkładało się słomą, piec zamurowywało gliną i rozpalało. Ludzie, którzy się tym zajmowali nie korzystali z zegarów, termostatów. A jednak potrafili wypalać naczynia, ozdoby, rzeźby. Dzisiaj są bardzo łatwe obsłudze piece elektryczne do wypalania. Nie zmieniło się tylko to, że potrzeba artysty, artystycznej fantazji, żeby bryłę gliny zamienić w dzieło sztuki, a chociażby ładny upominek.


Zachęcam Was gorąco do szukania artystycznych inspiracji, wakacje są na to najlepszym czasem. Wreszcie możemy się spokojnie rozglądać po świecie, pozwiedzać galerie, muzea, miasta i co tam jeszcze chcecie.

A ja tymczasem idę do pracowni, pobrudzę ręce gliną, może zrobię coś ładnego? Może jakąś pamiątkę? Biżuterię? Wiem tylko, że sprawi mi to niesamowitą przyjemność!

P.S.
Pamiętacie taką scenę z bardzo romantycznego filmu, kiedy ona i on siedzą przy kole garncarskim i próbują wytoczyć gliniany wazon? Też im zazdrościłam! :)





środa, czerwca 26, 2019

Uf, jak gorąco!

Uf, jak gorąco!

Dopiero niedawno martwiłam się zbyt dużą ilością wody, która zalewała pobliskie pola, teraz proszę - upały jak w tropikach! Okazuje się, że tak niedawno abstrakcyjne pojęcie jak „sjesta”, ma bardzo logiczne zastosowanie. 
Szczęśliwe dzieciaki, które mogą taki gorący czas spędzać na odpoczynku. Trochę gorzej mają ci, którzy na urlop muszą poczekać w pracy. 
Ja nieustająco cieszę się tym letnim słońcem! Nie szkodzi, że większość dnia spędzam w pracy obstawiona wiatrakami, wypijam kolejną butelkę wody i już myślami jestem nad morzem. Pod powiekami mam błękitno turkusowy kolor wody, lekki wiaterek i widok żaglówek pod białymi płótnami. 
Oj rozmarzyłam się… 
Ale sami przyznajcie, że nic tak nie koi nerwów i zmęczenia po całym roku obowiązków, jak spokój i cisza na dzikiej plaży... 
Bez ryczącej muzyki z pobliskiego baru, bez szpaleru leżaków, po prostu z kocem, psem. Ciepły piasek pod nogami i bardzo daleki horyzont. Żadnych karteczek z pilnymi sprawami do załatwienia i dzwoniących telefonów. 
Tak mi się marzy w tym roku :)


Wam też polecam letni odpoczynek. To wcale nie musi być daleko od domu, chociaż sama jestem wciąż ciekawa innych miejsc, kultur. 
Po prostu odpoczywajcie, korzystajcie ze słońca i ładujcie akumulatory! 
A po powrocie spotkamy się w Plenerowej Akademii Sztuki i coś razem zmalujemy!







środa, czerwca 19, 2019

WAKACJE!!!

WAKACJE!!!

wakacje! WAKACJE! wakacje!
Nic innego nie przychodzi mi dzisiaj do głowy! Mam jeszcze kilka bardzo ważnych spraw do załatwienia, ale zaraz, już za kilka dni, ja też mam Wakacje! Pakuję kilka ręczników, jakiś leżak, kocyk, plażowe klapki, krem na słoneczko i kilka butelek wody. Mapy zapisane, wydrukowane, piesek ma kocyk w aucie i miseczkę na wodę. Jakieś kompletnie niepotrzebne sukienki, buty, ładowarka do telefonu i notebook - bo w razie czego, mogę coś napisać, odpowiedzieć na maile....itd., itd.
Ale i tak,  na myśl o wakacjach jakoś ciągle powraca do mnie widok polnych maków na łąkach, w zbożu i na miedzach. Czerwone plamki na tle zielonych kłosów. Delikatne, cieniutkie płateczki z czarnymi pręcikami wokół zielonych koszyczków na środku.

Ale, proszę, spróbuj to namalować! Po pierwsze - nazywa się to martwa natura. Dlaczego martwa skoro żyje?! Po drugie - jak zbyt dokładnie malujesz szczegóły, to wychodzi kiczowato. A jeśli malujesz tak, jak to widzisz, to od razu mówią: malarstwo abstrakcyjne, czyli nikt nie wie o co chodzi, poza może tylko samym artystą:

”Jego twórczość ewoluowała i coraz mniejsze znaczenie miała forma. Malarstwo Moneta zbliżało się do abstrakcji złożonej z barwnych plam. Najważniejsze dla niego stało się światło i wydobywany przez nie kolor. Jego dzieła stanowiły podłoże dla stworzenia pointylizmu…”

Ale kochani, wracam całkiem  niedługo, więc jeśli tylko chcecie przyjechać na zajęcia Plenerowej Akademii Sztuki - zapraszam!


Cytat: https://pl.wikipedia.org/wiki/Claude_Monet




środa, czerwca 12, 2019

Kreatywna herbatka

Kreatywna herbatka

Uf, jak gorąco!
Mam wrażenie, że w tym upale mój mózg przestaje działać! Też tak macie? Zawsze zastanawiałam się jak ludzie radzili sobie zanim wymyślono lód w kostkach i klimatyzatory.
U mnie w ogrodzie jest betonowa piwnica, panuje w niej cudowna temperatura ok. 21 stopni (przy około 30 na zewnątrz). Jak już bardzo dokucza mi upał idę tam, siadam na krześle, czytam książkę albo słucham muzyki. Jedyne czego mi tam brakuje to światło, bo jak to w piwnicy jest raczej ciemno. A kiedy już schłodzę się i mogę normalnie funkcjonować idę zrobić sobie kolejną porcję czegoś do picia.

Kiedy zaczęłam mieszkać na mojej wsi, chodziłam po łąkach i zbierałam różne rośliny. Z jednych robiłam bukiety, inne związywałam w pęczki i suszyłam.  Moi sąsiedzi trochę dziwnie przyglądali się kiedy zbierałam kwiaty czarnego bzu, uznawanego za niepotrzebny chwast i pytali się na co mi to. Teraz częstuję ich różnymi wywarami, sokami, syropami własnej produkcji. Moim sposobem na upalne dni jest esencja herbaty z liści szałwii, kwiatów bzu czarnego i odrobiny różowej soli. Taki czajniczek z naparem to istne dzieło sztuki! Szałwia kwitnie fioletowymi kwiatkami na długich łodygach, a baldachy bzu są również pyszne w połączeniu z truskawkami, czereśniami czy wiśnią. Zamiast kostek lodu zamrażam czerwone porzeczki i kiedy przychodzą goście wrzucam zamarznięte kuleczki do wody mineralnej. Wygląda to niesamowicie z płatkami róży cukrowej. Kiedy tylko mam czas na niespieszne śniadanie, idę do ogrodu, na grządki i zbieram młode pokrzywy, kilka listów lubczyku, natkę pietruszki i smażę jajecznicę z ziołami. Uwielbiam kompozycję z sałat z dodatkiem liści mlecza i fioletowej bazylii. W towarzystwie pomidorów tworzą piękną kompozycję barw i aromatów. 

Zawsze zastanawiałam się dlaczego kompozycje kwiatów czy owoców nazywane są martwą naturą. Przecież nie ma nic bardziej żywego niż soczysta zieleń ziół, koraliki czerwonych porzeczek czy aksamitne liście szałwii! Oj, rozpisałam się dziś o moich kulinarnych zwyczajach. Ale wybaczcie, w tym upale nie mam siły na pisanie o sztuce - ale jak widzicie można ja uprawiać również w kuchni. Zachęcam serdecznie do kreatywności na co dzień. A jeśli zaglądniecie do mojej wiejskiej pracowni, nazbieramy razem ziół do malowania i picia kreatywnej herbatki.




środa, czerwca 05, 2019

Wenecja tonie!

Wenecja tonie!

Wreszcie zrobiło się pogodnie, a nawet upalnie. Tłumy ludzi obudziły się z zimowego letargu i tłumnie ruszyli w miasto. Ja też spędziłam bardzo intensywny weekend łącząc pracę ze zwiedzaniem okolic Wrocławia. Ale kiedy oglądałam wiadomość z wypadku z Wenecji zrobiło mi się smutno. 

Pamiętacie, w poprzednim poście pisałam o ulicznym happening’u Banksy’ego.
Kto kiedykolwiek był w Wenecji, mógł spotkać się z sytuacją kiedy wpływa do portu olbrzymi, luksusowy wycieczkowiec i zasłania jakikolwiek możliwy pejzaż na tą część Wenecji. Do miasta wlewa się fala spragnionych wrażeń turystów, zaskoczona wielkością miasta, a raczej jego „małością” w proporcji do statku. Kiedy wydarza się wypadek, jak ten z ostatnich dni, (ten ogromny wycieczkowiec wymknął się spod kontroli), tak sobie myślę jak bardzo chęć zysku jest destrukcyjna. Wenecja żyje dzięki turystyce - kafejki, sklepiki, ludzie w nich pracujący, zarabiają pieniądze dzięki magnetycznej sile miasta na wodzie. A jednocześnie te tłumy turystów zostawiają tony śmieci, nieczystości i spalonego paliwa z małych i dużych statków.

Czy można nad tym zapanować? Nie wiem. 
Chciałabym jeszcze raz zobaczyć Wenecję, byłam tam dwa lub trzy razy, ale ciągle są tam zaułki, kamienice, które chcę zobaczyć. Zdążę zanim komercja zniszczy do reszty to miasto? Czy będę musiała zapisać się do kolejki na bilet do miasta? Kto to wie? 
Cieszę się pogodą, wyciągam sztalugi i idę szukać inspiracji w ogrodzie. 
Wenecja musi trochę poczekać...








środa, maja 29, 2019

Banksy, czyli sztuka dla każdego

Banksy, czyli sztuka dla każdego

Co wspólnego mają górale z Banksy-m?
Wolność wyboru
Wolność i Śleboda
Akcja i kreacja
Pewnie, jeśli nawet nie interesujecie się sztuką, to nazwisko angielskiego artysty słyszeliście na przykład w wiadomościach ze świata. Mam na myśli Banksy-ego, artystę strit art-u, grafitii i różnych kontrowersyjnych akcji związanych ze sztuką. Ostatnią z jego akcji była uliczna instalacja na ulicy Wenecji obrazów przedstawiających wycieczkowy statek zasłaniający najpiękniejszy widok na Wenecką starówkę. Instalacja oczywiście nielegalna - to Banksy - została zdemontowana po kilku chwilach od ustawienia, ale świat obiegły zdjęcia kilkunastu obrazów ustawionych na sztalugach. I pana w kapeluszu siedzącego z zasłaniającą go gazetą na rozkładanym fotelu. Bo Banksy nie jest celebrytą, a nawet wręcz przeciwnie, robi wszystko żeby pozostać nieznanym. Banksy pokazuje się w swoich obrazach, instalacjach, daje się poznać przez sztukę, którą tworzy.
Nie będę jednak opowiadać dziś o samych obrazach artysty, chociaż zachęcam Was do zaglądnięcia do wirtualnych galerii i pooglądanie sobie jego obrazów. Zawsze maja jakieś, często niejednoznaczne, przesłanie. Banksy w specyficzny sposób komentuje politykę, zmiany ekonomiczne, komercjalizację codziennego życia.
Dla mnie tacy artyści jak Banksy są przykładem na to, że można iść swoją drogą, realizować wizje, marzenia i pozostawać wolnym.(!)
Wolnym od powierzchownych opinii - „ładne, nie ładne”, wolnym od wyceny galerii -„sprzeda się, nie sprzeda”, itd. Banksy tworzy swoje obrazy, instalacje, bo tak chce, tak czuje, tak komentuje świat, który go otacza. I chociaż nie zawsze rozumiem przesłania stojące za obrazami Banksy-ego, to rozumiem potrzebę bycia wolnym. Bo wolność to wartość uniwersalna. Wolność jest i była w świadomości ludzi na każdym skrawku planety na której żyjemy. Wolność (albo jej brak) była często motorem rewolucji, historii narodów, rozwoju i upadków. Definicję wolności znajdziemy w każdej odmianie sztuki - pisze się o niej piosenki, maluje się ją na obrazach, stoi za plecami historyków, architektów, jest nieodłączną częścią kultur.
Ale okazuje się, że możemy rozumieć różne rzeczy pod tym jednym słowem. A jak porozmawiacie z góralami to jeszcze pojawi się określenie „wolność i śleboda”. I oto jest historia jak u Banksy-ego. Wylicytowany za bardzo duże pieniądze obraz autorstwa Banksy-ego „Dziewczynka z balonikiem” zaczyna zamieniać się w paski makulatury. Gdy tylko został sprzedany, obraz Banksy'ego rozpoczął sekwencję samozniszczenia. ha?!
Zapytajcie górali co to jest wolność. Jest szansa, że znajdziecie wspólne sprawy, określenia, definicje. Ale spróbujcie zrozumieć co to jest „śleboda”. To już chyba łatwiej zrozumiecie moje obrazy, moje monotypie.
Do zobaczenia na warsztatach.




środa, maja 22, 2019

Deszcz w Cisnej, czyli Bieszczady raz jeszcze

Deszcz w Cisnej, czyli Bieszczady raz jeszcze

Oj, taka deszczowa wiosna się zrobiła, jakiej od dawna nie pamiętam. I bardzo się z tego cieszę! Nie lubię być przemoczona od padającego z każdej strony deszczu i zbierającej się wody w kałużach, ale cieszę się z tego deszczu. Po pierwsze, jakoś lżej siedzieć w pracy kiedy za oknem szaro i ponuro, a nie piękne słoneczko, kiedy marzy mi się leżaczek i drinki z palemką. A po drugie, wszystko tak ładnie będzie odświeżone i przepłukane, a roślinki będą rosnąć jak na drożdżach. Deszczowa pogoda to też pretekst, żeby zaszyć się z jakąś miłą lekturą w wygodnym fotelu, albo zapatrzyć się w padający deszcz za oknem. Lubię ten szum, odgłosy spadających kropli na różne powierzchnie, szyby, dach, parapet. Obserwuję jak wiatr szarpie gałęzie, liście, przegania chmury po niebie. A mnie jest cieplutko od palącego się drewna w kominku.

I tak sobie myślę, że deszcz bardzo mocno kojarzy mi się z Bieszczadami - jestem tam kilka razy w roku i nie pamiętam, żeby była wyłącznie słoneczna pogoda. Czasem tylko godzinę, a czasem trzy dni potrafi padać, jakby świat się miał zaraz skończyć. Kiedy już zaczyna padać w Bieszczadach, to jakby ktoś rozwieszał nowe dekoracje w krajobrazie. Piękne połoniny zamieniają się w czarne plamy mokrej trawy, a las wydaje się być straszną, nieprzyjazną otchłanią.
Bieszczady to też niesamowici artyści, którzy żyją tam mimo niepogody przez większość czasu, albo przyjezdni, którzy wracają tu żeby malować łąki, lasy, połoniny. Albo po prostu posiedzieć w Siekierezadzie, połazić po górskich szlakach, posiedzieć w lesie, nad strumykiem. Przypuszczam, że każdy kto tam był ma jakieś „swoje” Bieszczady. Swoje wspomnienia i miejsca jakie odwiedził.

Kiedyś miałam tam niesamowity wernisaż. Zawiozłam około 30 swoich obrazów, monotypii, dzięki życzliwości i pomocy gospodarza „Pod kominkiem” zawieszałam obrazy na ścianach, układałam ciasteczka na talerzach i stawałam się kimś innym. Potem przyszli goście, wspaniały nieoceniony kolega zrobił niesamowity wstęp, wygłosił starannie przemyślane tezy na temat sztuki w ogóle, zadał mi kilka pytań dotyczących mojej twórczości. I to był ten moment, kiedy poczułam się wyróżniona, doceniona - w tamtej chwili wszyscy patrzyli na artystę, na mnie. Mam nagrany film jak odpowiadam na pytania, mówię o swoich obrazach, zapraszam do mojego twórczego świata. Wernisaż to ten czas, kiedy artysta ubiera się ładnie, czasem dostaje kwiaty od zaproszonych gości i zapomina o tym bólu istnienia, który w nim tkwi. Ten ból czasem nazywa się natchnieniem, każe po nocach siedzieć przy sztalugach, malować na kartkach papieru, brudzić ręce i przedmioty wokoło. Próbować pokazać światu co mu (temu artyście) w duszy gra, przez plamy, kreski, farbami, kredkami i wszystkim co tam ma pod ręką. Ale zanim będzie wernisaż, wystawa trzeba te swoje uczucia, światy, obrazy po prostu namalować. Deszcz jest wspaniałym pretekstem do malowania (słońce jest równie dobrym powodem, żeby coś namalować, stworzyć), nie mogę plewić ogródka, na spacer też nie pójdę.

Od dłuższego czasu nie robiłam nowej wystawy, wernisażu. Są jakieś umówione terminy, jest kilka stałych wystaw, moje obrazy „wiszą” w różnych miejscach. Chyba już czas wybrać się w Bieszczady, ale bez towarzystwa motocyklistów czy grzybiarzy. Malować , tworzyć, czuć powiew wiatru na twarzy, posłuchać ciszy. A może jakiś wyjazd Plenerowej Akademii Sztuki do Cisnej? Pojechać z ciekawymi świata ludźmi, połazić po lesie, pogadać, wypić piwo w Siekierezadzie? Usiąść w spokojnym miejscu i dać się ponieść intuicji, namalować emocje, wyrazić swoje lęki i nadzieje w barwnych plamach? Myślę, że pomyślę, a póki co słucham Krysi Prońko i Korteza na zmianę. Polecam, deszcz pada, a ja sobie słucham i myślę…

„spośród wielu bzdur, które niosą stada chmur
ja lubię deszcz, deszcz w Cisnej
z każdą większą kroplą dżdżu
coraz lepiej jest mi tu
kiedy deszcz, deszcz w Cisnej”



środa, maja 15, 2019

Wiosenne przemyślenia

Wiosenne przemyślenia

Tak jak obiecałam sobie tydzień temu, usiadłam i pomyślałam co dalej z tym moim pisaniem. Bardzo pomogła mi w tym stara znajoma dolegliwość, czyli choroba kręgosłupa, która skutecznie uniemożliwia mi jakąkolwiek pracę w ogrodzie i domu. Uwierzcie mi, można być wściekłym na swoje słabości, albo żeby nie zwariować, szukać w nich dobrych stron. Posłuchałam rady mojej znajomej, wystawiam twarz do słonka i myślę (to przynajmniej nie boli). A kiedy tak sobie siedzę w tym moim zielonym kawałku świata, przychodzą mi do głowy różne myśli, wspomnienia, obrazy. 
Jednym z takich powracających obrazów i smaków jest ciasto, biszkopt na bazie jajek i octu, który w magiczny sposób spienia proszek do pieczenia i żółtka. Z dzieciakami na warsztatach robimy w ten sposób wybuchające wulkany! No i masz, artystka kuchni! Ale tym razem udało mi się upiec to ciasto, oczywiście bez zastanawiania się nad proporcjami, po prostu tak jak pamiętam. A nieodłącznym obrazem tego wspomnienia jest babcia mojej koleżanki ze szkolnej ławki, dziś pewnie w bardzo podeszłym wieku. Pozdrawiam Ewa! :)

I kiedy tak sobie piję tą moją aromatyczną kawę w pięknych okolicznościach ogrodu, przyglądamy się sobie z jedną wiewiórką nawzajem, pojawiają się kolejne pomysły. Już od ostatniego dzwonka w szkole, od zakończenia bardzo ważnych projektów w pracy - czyli początkiem lipca - będę umieszczać na blogu różne kreatywne zabawy dla dużych i małych. Jeszcze muszę dopracować szczegóły, może nagram jakieś filmy z zajęć w Plenerowej Akademii Sztuki? Być może będą pliki do pobrania? Myślę, zastanawiam się, kombinuję.

Zaglądajcie, zapraszam, a jeśli macie jakieś pomysły, chcecie się czegoś dowiedzieć o sztuce, tworzeniu, kreatywności, piszcie w mailach, na FB albo przyjedźcie do mnie na kawę i biszkopt!




Fot.: Joanna Bielenda



środa, maja 08, 2019

Post, którego nie ma, a przynajmniej nie miało być

Post, którego nie ma, a przynajmniej nie miało być

Kochani, właściwie to zupełnie nie mam dziś głowy do pisania posta. Czasem tak jest, że chociaż bardzo się staram i próbuję ogarniać różne tematy, wywiązać się z obowiązków i nie zaniedbywać przyjaciół - wszystko idzie jak po grudzie. Obowiązki i sprawy ważne zaczynają wpadać na siebie jak woda w wodospadzie. Na oślep i wszystko na raz wymaga mojej uwagi. Jeden kalendarz mały, duży zielony organizer i ten „wyrywny” kalendarz nad biurkiem kompletnie nie chcą ze sobą współpracować, a co dopiero ze mną! A już nie powiem co się dzieje kiedy głośno powiem: „ufff ogarnęłam” coś tam całkiem dużego...

Jestem niepoprawną optymistką, zawsze szukam rozwiązania konfliktów takiego, które pogodzi różne sprawy, wymagania itd. Ponieważ zapominam o terminach, zapisuję w kalendarzu każde spotkanie, rozmowę, włączam przypominajki w telefonie, w różnych miejscach przyklejam karteczki z hasłami dotyczącymi danej sprawy. A mimo to, od czasu do czasu, robi się „młyn” i wysyłam ważne pismo z „literówką”, spóźniam się na spotkanie, albo w ogóle zapominam, że miesiąc temu umówiłam się na kawę z przyjaciółką. Sterta papierów do posegregowania zaściela mi biurko w pracy, a w domu… oj, może daruję Wam opowieści co tu się poniewiera pod nogami.

I wtedy przypomina mi się rada mojego nauczyciela z liceum, czyli dawno temu: „Jeśli brakuje ci czasu, znajdź sobie kolejne zajęcie”. O ile pierwszą myślą większości z Was, jest raczej mało przyzwoite polecenie udania się osoby wypowiadającej taki komunikat w otchłanie głębokich, dalekich, regionów do zwiedzania - zatrzymajcie się! Coś w tym jest, że kolejny obowiązek zmusza nas do poukładania różnych spraw, żeby je ogarnąć, albo posegregować a czasami odpuścić. I dokładnie mam tak dzisiaj - zamiast pisać post wolałabym iść na spacer, do ogrodu, posiedzieć, posłuchać ptaków. Albo poczytać jedną z kilku czekających na mnie książek. Dokończyć malowanie jednego z 3-4 zaczętych obrazów. A może nauczyć się kilku zwrotów ojczystego języka Szekspira…


No dobrze, ale przecież chciałam pisać bloga! Tak! O sztuce, o rozwoju osobistym, o arteterapii! Dzielić się wrażeniami z miejsc jakie zwiedzam, z galerii, muzeum, opowiadać o wrażliwym odbieraniu rzeczywistości. I co, tak po prostu nie napiszę i już? Niby nic się nie stanie. Świat będzie trwał w swoim rytmie, ktoś namaluje obraz, a ktoś inny wyjedzie w daleką podróż. Jakaś pani zapłacze w tęsknocie za ukochanym, którego już nie ma, a inny pan wypije w spokoju kolejne piwo. Ale kiedy pomyślę, że kilkaset osób zaglądnęło na mojego bloga, czasem ktoś skomentował, czasem pochwalił - to sami widzicie - siadam i piszę.

Planuję nowe działania, będę szukać osób chętnych do artystycznych działań. Pozwólcie, że usiądę i pomyślę, a potem Wam o wszystkim opowiem.



Fot.: Joanna Bielenda



środa, maja 01, 2019

Dzisiaj mnie nie ma dla nikogo

Dzisiaj mnie nie ma dla nikogo

Od kilku lat mamy taki fajny czas w kalendarzu, że w maju są małe wakacje. W różnych okresach możemy mieć tydzień czy dwa całkiem legalnie wolnego od pracy. Hotele i biura turystyczne zacierają ręce i wymyślają różne atrakcje, zaczynają się koncerty plenerowe, festyny, itd. A ja w tym roku zmieniłam plany. Miały być intensywne, kreatywne warsztaty, a będzie plener kreatywny pt.: „Zatrzymaj się!”.

Dlaczego tak? A dlatego, że tak!
Moi bliżsi i dalsi znajomi wiedzą, że mam różne rodzaje aktywności - praca zawodowa od kilku miesięcy w zupełnie innym wymiarze obowiązków i czasu, warsztaty artystyczne w różnych miejscach, zwiedzanie nowych miejsc o których mogę później napisać na blogu, itd. A poza tym całkiem zwyczajne codzienne obowiązki. Żeby ogarnąć różne sprawy czasem muszę coś przeczytać (posłuchać), zrobić notatki, plany. Nie odkryję wielkiej tajemnicy, że czasem nie mam na wszystko siły, energii. I właśnie wtedy potrzebuję wakacji, urlopu, świętego spokoju. Pewnie też tak macie, że wystarczy kilka dni nawet we własnym ogródku (albo, jak kto lubi, w ładnym hotelu), żeby zrobić sobie mały reset. Takie bycie ze sobą, swoimi myślami, emocjami, świadome przeżywanie chwili. Często wtedy skupiam się na drobiazgach,  dźwiękach otoczenia, powiewach wiatru, zapachach, smakach. Robię też przegląd notatek, planów, niektóre zostają do zrealizowania, inne trafiają w otchłanie niebytu.


Mariusz Idkowiak "Sad wiosną"

Wojciech Eichelberger -„Zatrzymaj się”
Umysł jest jak naczynie z wodą, którym nieustannie poruszamy. Woda wzburza się, mąci, przelewa. Bywa, że wstrząsany niepokojami umysł nie daje nam wytchnienia nawet w nocy. Budzimy się zmęczeni, rozbici i bez sił do życia. Gdy decydujemy się na to, by przez pewien czas pobyć w samotności, to tak jakbyśmy naczynie z wodą postawili w jednym miejscu. Nikt go nie rusza, nie przenosi, nic nie dodaje; nikt nie miesza wody. Wtedy wszystkie zanieczyszczenia opadają na dno, woda staje się spokojna i przejrzysta.


Henryk Weyssenhoff "Wiosna"

Jakoś nieszczególnie lubię praktyki związane z buddyjską medytacją, ale często zdarza mi się stan bliski medytacji z pędzlem zawieszonym w powietrzu zanim zrobię pierwszą plamę na obrazie. Czasem w zamyśleniu niczego nie jestem w stanie namalować, a czasem maluję bez odpoczynku. Taki mam też plan na zbliżający się majowy weekend. Zabiorę ze sobą sztalugi, pędzle, farby i pojadę w góry. Potem usiądę w jakimś spokojnym miejscu z ładnym widokiem i powiem sobie „zatrzymaj się”. Będę przyglądać się drzewom, kwiatkom na łące, słuchać śpiewu ptaków i cieszyć się wolnością. Może coś namaluję, a może coś napiszę, nie wiem, nie planuję, nie umawiam się ze sobą na nic. Zobaczymy co będzie, co przyniesie dzień. Pozwolę się ponieść życiu, odpuszczę sobie obowiązki i wszystkie codzienne „muszę”. Wiosno trwaj!


Fot.: Sandro Botticelli "Wiosna"




Copyright © 2016 Monotypia DB , Blogger