Co wspólnego mają motocykliści z artystami? Po co mazać po płótnach albo kartkach kolorowe plamy? A po co moknąć na motocyklu przemierzając kolejne kilometry bieszczadzkich pętli?
Za nami kolejny pracowity weekend Plenerowej Akademii Sztuki w bardzo ciekawym towarzystwie. Zastanawiam się od czego
zacząć… Jak napisać post na artystycznego bloga związanego z twórczością o
motocyklistach, Harleyu i Bieszczadach? To może zacznę od początku.
Kiedy zobaczyłam na podwórku Plenerowej Akademii
Sztuki dwa wielkie motocykle i zmęczonych podróżników zaczęłam się zastanawiać
nad ich motywacją. Przejechali ponad 700 kilometrów - przed nimi było jeszcze
prawie dwieście, tydzień w Bieszczadach i powrót do domu. Po drodze spotkał ich
deszcz i burze - w radiu ostrzegali, że motocykliści zatrzymują się pod
wiaduktami na autostradzie, bo nie są w stanie jechać w strugach deszczu. No
całkiem normalne to nie jest, żeby mieć z tego przyjemność.
Zaglądnęłam więc do Internetu i trafiłam na
ciekawy wpis: "… znane motocyklowe filmy czy dzieła literackie koncentrują się
wokół drogi. Co więcej, nie jest to jedynie droga pokonywana pomiędzy punktem
startu i celu, ale droga sama w sobie. Jazda dla samej jazdy. I to właśnie
motocykle przypomniały zgnuśniałemu światu, że istnieje coś takiego jak radość
podróży samej w sobie, a nie jedynie przemieszczania się do jakiegoś tam celu.
Radość pokonywania kilometrów. Wolność to przecież możliwość ruchu bez dźwięku
tykającego zegarka. Bez ograniczeń czasu. Aż do bólu i aż po horyzont. Ale jest
jeszcze jeden istotny aspekt tej filozofii – to z jednej strony wymuszona, a z
drugiej błogosławiona możliwość bycia z samym sobą. Przecież ludzie od zarania
dziejów garną się do siebie nawzajem głównie dlatego, iż nie są w stanie z
samymi sobą wytrzymać ani chwili dłużej po tym, kiedy orientują się jak
potwornie są nudni. Pozostawanie zaś przez dłuższy czas z samym sobą jest
sztuką wymagającą wyjątkowego samozaparcia, połączonego z naprawdę dużym
dystansem do własnej osoby. To stąd starania mędrców Wschodu o pozbycie się
własnego ego – wtedy jest łatwiej. Kiedy to się już choć trochę uda, można
zacząć się cieszyć rozrywkami zarezerwowanymi dotąd dla nielicznych." http://www.bigbiker.pl/filozofia-motocykla-czyli-po-co-jezdzimy/
Niesamowicie trafne! Gdyby tylko motocykl
zamienić na malowanie (twórczość), to mam gotowe kredo Plenerowej Akademii
Sztuki. Dokładnie o to chodzi - proces tworzenia to droga do samego siebie, nie
ma znaczenia jakie dzieło powstanie, istotą rzeczy jest PROCES twórczy, podróż
w głąb własnej świadomości. Sama nie raz doświadczam tego bycia poza czasem
realnym, jestem ja i moje farby, jest jakaś idea której próbuję nadać kształt,
nie czuję głodu, nie czuję zmęczenia. Czasem tylko świt za oknem przypominał mi
o codziennych obowiązkach. WOLNOŚĆ! Proces tworzenia, twórczość daje wolność!
Jak wiatr we włosach harleyowca (albo we frędzlach motocyklowej chusty, jeśli z
włosami nie najlepiej :)).
Kiedy pozwalasz sobie na swobodną twórczość, na
malowanie paluchami, bazgranie z rozmachem, chlapanie wokół siebie - czujesz
euforię! Kiedy zostawiasz z boku ograniczenia, a szczególnie wewnętrznego
krytyka (nie umiem, nie potrafię, nie mam talentu itd.) zaczynasz czuć się
wolnym. Nie umiesz narysować konia? I co z tego? Gierymski zrobił to doskonale,
ale to Twoja wizja zachodzącego słońca zachwyca całą rodzinę, a Tobie dodaje
skrzydeł. I o to chodzi!
fot. Beata Duda